Proces szukania praca to według większości osób nieprzyjemne zajęcie. Często poprzedzone rozstaniem z poprzednim pracodawcą. Bywa, że to jedno z najbardziej stresujących wydarzeń w życiu człowieka. Stres jest szczególnie duży w przypadku, kiedy to firma z nas rezygnuje.
Pierwszy etap poszukiwań to przygotowanie perfekcyjnego CV, mozolne wyszukiwanie i selekcja ofert pracy, rozmowy kwalifikacyjne, które często są dużym rozczarowaniem.
Żyjemy w kulturze, która wymaga permanentnego sukcesu. Wszystko musi być najlepsze. W rekrutacji również. Na spotkaniu trzeba świetnie wyglądać, doskonale prezentować swoje umiejętności, często zdobyć referencje od poprzedniego szefa, którego nie zawsze lubimy. To wszystko powoduje, że kandydaci są często mocno zestresowani. Znacznie bardziej niż wynika to z ich „naturalnej” osobowości, czy rutynowych zadań, które czekają na nich w pracy.
Wielu niedoświadczonych rekruterów popełnia błędy, które niepotrzebnie zwiększają i tak już wysoki poziom stresu. Przychodzą nieprzygotowani na spotkanie, lekceważąco jakby od niechcenia czytają CV, często po raz pierwszy. Zdarza się, że na wysokie stanowisko menadżerskie, gdzie w ogłoszeniu wymagano minimum 15 letniego doświadczenia zawodowego, rekrutuje osoba, która właśnie odbywa swoją pierwszą praktykę zawodową.
Kandydat, u którego spóźnienie na spotkanie jest tak medialnie demonizowane, może czekać na rekrutera nawet kilkadziesiąt minut. Często pojawiają się pytania osobiste nie mające wpływu na zdolność pracownika do wykonywania obowiązków. Jeżeli już jednak kandydat pomyślnie przebrnie przez etapy i podpisze umowę na okres próbny, wielu menadżerów zaczyna myśleć, że podpisał cyrograf na sprzedaż całego siebie. Oczywiście na wyłączność.
Jakiś czas temu temu byłem świadkiem takiej sytuacji w biurowym bufecie. Ludzie z różnych firm jedzą obiad. Tymczasem wpada „dynamiczny” człowiek, który jak się okazało tydzień temu zatrudnił handlowca. Bardzo głośno zwraca mu przy wszystkich uwagę na strój. Pracownik mówi, że jest piątek i słyszał, że w firmie obowiązuje formuła „casual friday”. Dumny szef niemal krzycząc mówi, że tak, ale w okresie próbnym lepiej zawsze przychodzić „pod krawatem”. Koniec i kropka, nie ma dyskusji.
Kontynuując swój publiczny „coaching”, cały czas mówiąc bardzo głośno, despotycznym tonem obiecuje awans, mówi że jest bardzo zapracowany i będzie potrzebował prawej ręki, żeby on „szczęśliwy” wybraniec pracował i nie ściemniał bo on szef wiele szkoleń miał i wie, kiedy oraz kto naprawdę pracuje. Pracownik rozglądając się po całym bufecie z wypisanym na twarzy zażenowaniem jednak grzecznie przytakuje.
Dlaczego to robi? Odpowiedź jest oczywista, chce zarabiać pieniądze, bo to, że chce pracować pod kierownictwem takiego szefa jest wątpliwe.
Co robić w takiej sytuacji? Warto zdobyć się na odwagę i powiedzieć głośno szefowi, że może nie tak i nie teraz. Reakcja może być różna. Zyskamy szacunek i wyznaczymy pozytywne granice na przyszłość lub szybciej poszukamy lepszego miejsca pracy.